Kiedys myslałam zupełnie tak jak niektórzy z was, że życie mimo wszystko to dar i nie można go niszczyć. Miałam wtedy z 17 lat. Teraz z perspektywy czasu widzę to zupełnie inaczej. Nie wyobrażam sobie takiej sytuacji, żeby mieć chore uposledzone dziecko. Bardzo szanuję ludzi, którzy mimo wszystko zapewniają takim dzieciom prawdziwy dom i miłosc i są z nimi do końca swoich dni, poswięcają życie dla swoich dzieci. To naprawdę godne podziwu. Może jest to egoistyczne, ale nie umiałabym się tak poswięcić. Poswięcić, być może swoje małżeństwo, swoją karierę, swoją prywatnosć, całe dotychczasowe życie. Poza tym to jest bardzo obciążające psychicznie, można sobie mówić w teorii, że dałoby się radę, ale kto ma w sobie tyle siły, żeby niesć ten ciężar do końca życia? I nikt mi nie powie, że to nie jest obciążenie, bo jest. Cudownie, że są wolontariaty i ludzie, którzy decydują się pomagać. Też, że są ludzie, którzy decydują się urodzić takie dziecko. Każdy może mieć inne przemyslenia na ten temat i czy jestes za, czy przeciw, każdy z nas mysli słusznie. Ja się przyznaję - nie umiałabym tak żyć. I to z wiekiem zaczęłam zmieniać myslenie, to nie to, że stałam się gorszą osobą. Chyba po prostu bardziej dojrzałam. Życie jest zbyt cenne, żeby je przesiedzieć z chorą osobą. To nie wolontariat, że przychodzisz na kilka godzin. To jest życie 24 h/ dobę. Jesli ktos ma wystarczająco dużo siły w sobie to mam do niego ogromny szacunek. A czy takie chore osoby cieszą się życiem - tego nie oceniam. Tego nie wiem. Myslę, że my, zdrowi ludzie nawet nie jestesmy sobie w stanie wyobrazić co czują ludzie chorzy. I życzę nam wszystkim, żeby nic takiego nas nigdy nie dotknęło.