Ja swojego gustu muzycznego, przyznam szczerze, nie umiem określić. Nie potrafię powiedzieć, jakich gatunków zawsze słucham, a jakich nie, bo to wszystko zależy od mojego nastroju, pory dnia etc. W mojej "muzycznej biblioteczce" znajdują się przeróżne utwory, od zwykłego popu począwszy, przez country i rocka, a na znienawidzonym przez Was electro-popie skończywszy.
Zgadzam się jednak, że większość kawałków w tym ostatnim stylu jest do potańczenia i do zapomnienia. Zazwyczaj bowiem nie posiadają one porządnego tekstu, a i muzyka w normalny dzień wydaje się nie do zniesienia (czy nie odnosicie czasem wrażenia, słuchając takiego utworu w radiu, że rozsadza Wam mózg?). Radiostacją, puszczającą praktycznie 24h na dobę taką muzykę jest obecnie ESKA, która notabene z całkiem porządnej stacji radiowej przekształciła się kilka lat temu w monotonne, bardzo komercyjne radio.
Wracając do tematu, sama doświadczyłam (jako fan) zmiany - i to dość diametralnej - mojej ukochanej artystki. Chociaż takich przemian w przemyśle muzycznym było bardzo wiele (do głowy przychodzą mi np. Nelly Furtado, Beyonce czy Christina Aguilera - i mimo iż nie twierdzę, że zmiany zawsze wychodziły na gorsze, to jednak w większości przypadków tak się stało), to ta jest mi obecnie najbliższa i najłatwiej jest mi się o niej wypowiadać.
Mowa tutaj o Taylor Swift (nie wiem, czy znajduje się na forum jakiś jej fan, ale być może ktoś zna sytuację). Na rok po wydaniu swojego trzeciego albumu studyjnego artystka przeszła ogromną metamorfozę - najpierw zmienił się wyłącznie jej wizerunek. Potem światło dzienne ujrzały pierwsze utwory z czwartej płyty ("RED") i Swifties (bo tak nazywa się nasz fandom) zaczęli dzielić się na trzy grupy: tych, którzy bez względu na wszystko chwalili poczynania Tay; tych, którzy zaczęli się obawiać i wątpić, czy album im się spodoba (bez bicia przyznaję się, że ja do tej grupy początkowo należałam) oraz tych, którzy kompletnie stracili wiarę. Wszystko dlatego, że piosenki niczym nie przypominały dotychczasowych. Brak "pierwiastka country" w większości nowych piosenek, eksperymenty z muzyką bliską electro i dubstepowi (w jednym czy dwóch utworach współtworzonych przez Maxa Martina & Shellbacka) oraz większa śmiałość na scenie. Więcej popu. I te zmiany zaczęły chyba przerastać dużą grupę fanatyków Taylor. Wiele krytyki, wiele łez, że to już nie to samo.
A dla mnie ta metamorfoza muzyczna była pewnego rodzaju znakiem. "Przecież Tay to artystka, a przede wszystkim człowiek, który chce się pobawić muzyką i ma do tego pełne prawo" pomyślałam. I utwierdziło mnie to w przekonaniu, że stałam się Swiftie jeszcze bardziej - ale tego uczucia nie muszę chyba tłumaczyć żadnemu z tu obecnych. Bo to samo tyczy się naszych fanowskich uczuć względem Shakiry.
Reasumując, niewiele jest obecnie wartych zainteresowania wykonawców czy zespołów, a jeśli już tacy/takowe są, to głównie "z przeszłością" (rozpoczynający/rozpoczynające działalność jeszcze w ubiegłym stuleciu czy na początku obecnego). Przynajmniej dla mnie. Przemysł muzyczny przesycony jest teraz prymitywną "komerchą", teledyskami zakrawającymi o filmy pornograficzne i tanimi sensacjami. Mimo wszystko są wciąż perełki, które stanowią wyjątek od reguły. To mnie cieszy i pozwala zachować nadzieję, że jeszcze nie jest aż tak źle.
_____________________________________________________________________________
Jeśli komuś podawanie przeze mnie takiego konkretnego przykładu niezwiązanego z Shakirą wydaje się nie w temacie, najgoręcej przepraszam. Najłatwiej było mi jednak się w ten sposób wypowiedzieć i napisać swoją szczerą opinię.
PS. Inevitable, świetny pomysł z takim wątkiem!